poniedziałek, 2 listopada 2020

Zatrzymajmy się na chwilę

  

     Witam wszystkich! 

 Wybaczcie, dawno mnie tu nie było. Powody? Dość błahe. Praca, obowiązki dnia codziennego, własne pasje, życie towarzyskie itp itd, ale także wynikające z  chęci odpoczynku lenistwo, którego na dobrą sprawę każdy też potrzebuje, by choć na chwilę się zresetować. Tak więc żadna rewelka ;) Ale teraz czuję się jakbym wszedł do opuszczonego domu, w którym ściany straciły swój naturalny biały połysk, w pokojowych kątach można znaleźć liczne pajęczyny, a na podłodze i meblach kłęby kurzu. Nie mówiąc już o oknach, które pokryte są brudem. Jednym słowem nikt tu dawno nie był. 

I wówczas dochodzi do nas, ile czasu trzeba poświęcić na to, by doprowadzić ten dom, te pomieszczenia do ładu. Każdy z nas lubi porządek, tylko nie każdy też lubi sprzątać. I tak również bywa w życiu. Bo taki obraz równie dobrze możemy przenieść na rzeczywistość i porównać go między innymi do relacji międzyludzkich oraz towarzyszących temu wewnętrznych przemian. 

Do takich metaforycznych refleksji potrafią skłonić choćby takie dni, jak 1 listopada. Data z jednej strony nostalgiczna, smutna, do tego dochodząca jesienna aura, która kojarzy się głównie z chłodem i zachmurzonym niebem. Z innego zaś punktu widzenia jest to dzień radosny, bowiem idziemy przywitać się z bliskimi, odżywić wspomnienia, sentymentalne sytuacje, a wraz z tym pamięć o ludziach, którzy byli dla nas ważni. Jedyny chyba dzień w roku, głęboko zmuszający nas do refleksji, przemyśleń na temat życia, przemijania oraz analizy pewnych spraw. 

W tym jakże zabieganym, pędzącym niczym lokomotywa świecie potrafimy się wtedy choć na chwilę zatrzymać i zastanowić nad sensem naszego istnienia. Wyrzucić kotwicę i zacumować w porcie, by wejść spokojnym krokiem na ląd. Nacieszyć oczy widokiem, który nas otacza, odpocząć po tak długim rejsie, a co najważniejsze wyjść do ludzi, których nieraz nam brakuje podczas tej morskiej, bezkresnej żeglugi. Jesteśmy tak zajęci sobą, naszymi sprawami, wpadamy w wir codzienności, wskutek czego zapominamy, a co gorsze zaniedbujemy i nie zauważamy innych osób, które mogą nas potrzebować. Oczywiście nie można wrzucać wszystkiego do jednego wora, albo nie, inaczej, każdy z nas jest w stanie poświęcić komuś pewną ilość swojego czasu, ale to już zależy od nas, naszych chęci, jakim jego ułamkiem się podzielimy. Staramy się, łączymy pracę z innymi obowiązkami, wylewamy nieraz hektolitry potu, by nasz harmonogram uwzględnił wszystko, co dla nas ważne. Jest to zrozumiałe, normalna kolej rzeczy i przyjmijmy, że każdy z nas się na swój sposób stara. I pewnie wielu te elementy układanki perfekcyjnie skleja w jedną całość. Ale zawsze będzie czegoś brakowało i tego nie przeskoczymy. Zawsze będzie za późno, a tego już nie zmienimy. 

Ksiądz Jan Twardowski powiedział pewne znane wszystkim słowa: „Spieszmy się kochać ludzi, bo tak szybko odchodzą”. Jakże idealne zdanie skierowane w stronę Uroczystości Wszystkich Świętych. Tylko, że rok ma 365 dni - lub 366 wliczając ten przestępny - a tylko ta data potrafi tak namieszać nam w głowach. Ktoś dobrze musiał rozplanować kalendarz, by uwzględnić taki dzień, jakże nam potrzebny i pozwalający docenić to, a właściwie tych, których straciliśmy, którzy odeszli. 

Ale nie skupiajmy się tylko i wyłącznie na tym, a na słowach księdza Twardowskiego, w ogólnym tego słowa znaczeniu. Otaczają nas różni ludzie, część jest naszymi bratnimi duszami, a niektórzy zrobią wszystko, by nam uprzykrzyć życie. I dlaczego? Jaki w tym jest sens? Przecież i tak prędzej czy później odejdziemy, a wówczas w pamięci zostaną tylko te złe chwile, wspomnienia. Zatem czy nie lepiej od razu budować pozytywny obraz w głowach otaczających nas ludzi? Albo chociaż próbować. Czy nie lepiej zamiast kopać pod kimś dołki, pomóc mu z nich wyjść? Wyciągnąć pomocną dłoń w chwili rozpaczy, podać chusteczkę i dodać otuchy jednym, pozytywnym słowem? 

Może jednocześnie pojawić się tutaj pytanie: A co z osobami, które były dla nas ważne, a mimo to od nas odeszły, nas opuściły, lecz nie w rozumieniu śmierci? Jedynym sensownym wytłumaczeniem byłoby postawienie tezy, że każdy z nas musi przejść pewną drogę, będącą swojego rodzaju misją. A jak wiadomo podczas podróży spotykamy wielu ludzi, którzy w mniejszym lub w większym stopniu zaznaczają swoją obecność w naszym życiu. Poznajemy ich w jakimś celu. Ktoś zostanie na chwilę, a ktoś będzie przy nas trwał na lata. Ktoś nas czegoś nauczy, doświadczy, umożliwiając nam w ten sposób lepsze poznanie siebie, a ktoś z kolei nas zrani i spróbuje złamać, tylko po to, by znów pojawił się na naszej drodze człowiek będący ukojeniem, bezpieczną przystanią. Taka już jest kolej rzeczy, nie zawsze zależna od nas. Ból i cierpienie nieraz są potrzebne, by skierować nasze spojrzenie na inną perspektywę, dostrzec i zrozumieć to, co niewidzialne jest dla oczu. A być może w dobrym i lepszym zrozumieniu dla nas samych.

Życie pisze różne scenariusze, nie zawsze usłane różami i to jest odwieczna prawda. A częścią składową każdego scenariusza są bohaterowie, zazwyczaj dzielący się na tych dobrych i tych złych. W filmie przydział jest ustalony odgórnie, aktor musi zagrać swoje, ale w naszej ziemskiej wędrówce to my możemy odegrać własne role i to my decydujemy, jakiej dokonamy charakteryzacji dla swojej postaci. Nikt nam nie musi niczego narzucać. Wszystko zależy od nas. Kogo będziemy wspierać lub komu pomożemy, a czynienie dobra wokół, tak po prostu z czystego serca, potrafi dać radość i wpływać na to, czy ktoś dzięki nam będzie się uśmiechać. Czyż to nie wspaniałe? Jak również to z kim będziemy dzielić swój czas. 

I znowu pojawia się ten czas biegnący nieubłaganie. Jak rollercoaster, do którego wsiadamy, zapinamy pasy i o niczym innym nie myślimy, dopóki się nie zatrzymamy, otrząśniemy po przeżytej dawce emocji i na spokojnie rozejrzymy dookoła. Tylko czasami może być już za późno, bo po drodze mogło się sporo wydarzyć. I wtedy może budzi się w nas poczucie niespełnienia, pustki, żalu. Chcąc sobie wszystko przemyśleć, przetrawić, co zrobiliśmy dobrze, a co źle, co powinniśmy, a czego nie, bo w końcu przystopowaliśmy, wracamy do takiego domu, w którym dawno nas nie było. W którym ściany straciły swój naturalny biały połysk, w pokojowych kątach można znaleźć liczne pajęczyny, a na podłodze i meblach kłęby kurzu. Nie mówiąc już o oknach, które pokryte są brudem. Jednym słowem dawno nas tam nie było...

 


 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz