wtorek, 3 lipca 2018

Bo walczy się do końca... Zwycięstwo Belgii nad Japonią w 1/8 finału Mistrzostw Świata w Rosji

Po niesamowitym i emocjonującym spotkaniu w 1/8 finału Mistrzostw Świata w Rosji, reprezentacja Belgii zdołała się podnieść i pokonać Japonię 3:2. Dzięki zwycięstwu oraz niezwykłej postawie mogła świętować awans do ćwierćfinału.


Sytuacja drużyny na czas Mundialu

Belgowie przeszli rundę grupową jak burza. Gładkie zwycięstwo z Panamą, pokaz strzelecki w meczu z Tunezją i skromna wygrana z Anglikami premiowała zespół Roberto Martineza do następnej fazy z pierwszego miejsca. Belgowie przyjechali do Rosji z wielkimi oczekiwaniami i jak na razie wszystko idzie zgodnie z ich planem. Czerwone Diabły obecnie należą do jednych z najsilniejszych drużyn na rozgrywanym Mundialu. Jednakże, kiedyś miewali z tym kłopoty. Początkiem kryzysu były Mistrzostwa Europy w 2000 roku, które odbywały się na stadionach Holandii oraz Belgii. Wówczas Holendrzy odpadli dopiero w półfinałach, natomiast ci drudzy już w fazie grupowej. Przez całą dekadę rozwijano system szkolenia, który narodził nowe, złote pokolenie stanowiące o sile belgijskiej drużyny.
Eden Hazard, Romelu Lukaku, Dries Mertens, Vincent Kompany, Thibaut Curtois czy Kevin De Bruyne. To tylko kilku wymienionych z kadry Martineza, ale na nich spoczywa największy ciężar gry. Na co dzień grają w wielkich klubach, potwierdzając tym samym swoje piłkarskie doświadczenie. Warto zauważyć, że Belgia ostatni raz poczuła smak porażki dokładnie 1 września 2016 roku przegrywając 2:0 w meczu towarzyskim z Hiszpanią. Od tego momentu odnosiła same zwycięstwa i zaliczyła tylko kilka remisów. Niepokonani przez dwa lata stają się prawdziwym zagrożeniem dla pozostałych reprezentacji uczestniczących w tegorocznym Mundialu.




Pierwsza połowa pod znakiem konsekwencji i strategii - relacja

Belgia przystąpiła do spotkania jako jedna z niepokonanych do tej pory drużyn na Mundialu. Lecz to Japończycy jako pierwsi stworzyli sobie sytuację. Po strzale Shinji Kagawy piłka przeszła obok prawego słupka. Podopieczni Akiry Nishino nie przestraszyli się Belgów, czego efektem były odważne próby atakowania rywali. Ci, z kolei, spokojnie budowali atak pozycyjny, szukając w tym swojej szansy na bramkę. Liczne podania w końcu zaowocowały dogodną sytuacją. W 25. minucie Romelu Lukaku stanął przed okazją pokonania Eiji Kawashimy z bliskiej odległości, ale piłkarz się pogubił i Japończycy zdołali wyjść z opresji. W międzyczasie bramkarz powstrzymał również silne uderzenie Driesa Mertensa. Pierwsza połowa to wyrównana gra z niewielką przewagą Belgów. Obydwa zespoły doskonale wiedziały, że tutaj stawka już jest ogromna, dlatego nie było miejsca na popełnianie błędów. Konsekwencja taktyczna przede wszystkim.

Jak feniks z popiołu - relacja drugiej połowy

Drugą połowę otworzyła szybko strzelona przez Japończyków bramka. W 48. minucie, po błędzie Jana Vertonghena, piłkę, po podaniu Gaku Shibasakiego, przejmuje Genki Haraguchi, który precyzyjnym strzałem nie daje szans belgijskiemu bramkarzowi. Czerwone Diabły szybko odpowiedziały na utraconą bramkę, lecz potężne uderzenie Edena Hazarda kończy się na słupku. Spotkanie nabrało rumieńców, zmuszając Belgów do odrabiania strat. Ale to rywale narzucali tempo. Niesamowicie silny strzał zza pola karnego Takashi Inuiego daje w 52. minucie dwubramkowe prowadzenie Japonii. Takiego obrotu sprawy piłkarze Roberto Martineza na pewno się nie spodziewali. Cokolwiek powiedział w szatni Akiro Nishino, na jego zespół musiało niezwykle motywująco wpłynąć. Nie bał się atakować, z pełną odpowiedzialnością kreował akcje raz po raz zagrażając bramce Thibauta Curtoisa. Czas mijał nieubłaganie, a Belgowie musieli wykazać inicjatywę. Bliski strzelenia swojego piątego gola w turnieju był Lukaku, lecz uderzeniem głową w 62. minucie sprawił, że piłka minęła lewy słupek. Chwilę później Roberto Martinez zdecydował się na podwójną zmianę. Boisko opuścili Mertens i Carrasco, a ich miejsce kolejno zajęli Marouane Fellaini oraz Nacer Chadli. I to było dobrym posunięciem, ponieważ w 69. minucie Belgowie zdobywają bramkę kontaktową. Jan Vertonghen rehabilituje się za wcześniejszą pomyłkę i głową pokonuję Kawashimę. Na stadionie w Rostovie spotkanie zamieniało się w emocjonujące widowisko. Temperatura wrzenia została osiągnięta, gdy wprowadzony wcześniej Marouane Fellaini w 74. minucie strzela bramkę dającą remis. Dośrodkowanie Edena Hazarda z rzutu rożnego trafiło wprost na czoło pomocnika. Obydwie drużyny nie zwalniały tempa, dążąc do zmiany rezultatu jeszcze w regulaminowym czasie gry. Również selekcjoner Japonii zdecydował się na zmianę dwóch zawodników. Hotaru Yamaguchi zastąpił Shibasakiego, natomiast Keisuke Honda zmienił zdobywcę bramki, Haraguchiego. W 86. minucie niesamowitym refleksem wykazał się Eiji Kawashima, który powstrzymał strzały Chadliego oraz Lukaku. Druga połowa była całkowitym przeciwieństwem pierwszej części gry. Mądra i konsekwentna gra została wyparta przez szybki i ofensywny futbol. Taki przebieg zdarzeń doprowadził do bramki zdobytej przez Belgów, którzy rzutem na taśmę strzelają dosłownie w ostatnich sekundach meczu gola. Po kontrataku i składnej akcji kolegów, Nacer Chadli przypieczętował ostateczne zwycięstwo Czerwonym Diabłom.

Bo walczy się do końca...

Niesamowity mecz w wykonaniu obydwu reprezentacji. Japończycy swoją grą udowodnili krytykom, że wyjście z grupy nie było przypadkiem i potrafią postawić się najsilniejszym. Z kolei, Belgowie są świetnym przykładem tego, że nie można się poddawać i zawsze należy grać do ostatnich minut. Nawet wtedy, jeśli wszystko wydaje się być niemożliwe. A nie ma rzeczy niemożliwych. Sport jak i piłka nożna są nieprzewidywalne, gdzie wiara w siebie oraz w zwycięstwo jest motorem napędowym ku odniesieniu sukcesu. Po stracie dwóch bramek potrafili się otrząsnąć i przechylić szalę na swoją korzyść. Emocje sięgnęły zenitu, a kibice mogli być świadkami spektakularnego widowiska. Brawa należą się wprowadzonym pomocnikom, Fellainiemu oraz Chadliemu, którzy okazali się być asem w rękawie Roberto Martineza. Dzięki zwycięstwu niepokonani wciąż Belgowie zagrali w ćwierćfinale z Brazylią.

------------------------------------------
Mistrzostwa Świata w Rosji 2018
1/8 finału, 02.07.2018
Stadion Rostov Arena, Rostów

Belgia - Japonia 3:2 (0:0)
0:1 - Haraguchi (48.)
0:2 - Inui (52.)
1:2 - J. Vertonghen (69.)
2:2 - M. Fellaini (74.)
3:2 - N. Chadli (90+4.)

Składy:

BELGIA: Thibaut Courtois - Toby Alderweireld, Vincent Kompany, Jan Vertonghen - Thomas Meunier, Kevin De Bruyne, Axel Witsel, Yannick Carrasco (65. Nacer Chadli) - Dries Mertens (65. Marouane Fellaini), Eden Hazard, Romelu Lukaku

JAPONIA: Eiji Kawashima - Hiroki Sakai, Gen Shoji, Maya Yoshida, Yuto Nagatomo - Makoto Hasebe, Gaku Shibasaki (81. Hotaru Yamaguchi), Genki Haraguchi (81. Keisuke Honda), Shinji Kagawa, Takashi Inui - Yuya Osako

Żółte kartki: Shibasaki (Japonia)

Sędzia: Malanga Diedhiou (Senegal)


Autor:  Kamil Jasica (HartDucha)




środa, 28 marca 2018

Zwycięstwo Polski nad Koreą Południową. Stadion Śląski powraca!

We wtorkowy wieczór, w meczu towarzyskim na Stadionie Śląskim, Polska pokonała Koreę Południową 3:2. Dzięki bramkom Lewandowskiego, Grosickiego i Zielińskiego "Kocioł Czarownic", po 9 latach niedoli, zostaje odczarowany i zapisuje nowy rozdział na kartach piłkarskiej historii.



Polska piłka powraca na Stadion Śląski

W Polsce sport cieszy się niezwykle wielkim uznaniem. Każdego dnia możemy zauważyć choćby biegających dookoła nas ludzi. Nie wiedząc też czemu, w naszych polskich genach zakorzenione jest również kibicowanie. I to na wielką skalę. Adekwatnie do wybranej dyscypliny sportowej jesteśmy w stanie przejechać nawet całą Polskę lub Europę, by wesprzeć swoją ukochaną drużynę bądź sportowca. Biorąc pod uwagę, iż najpopularniejszym sportem nie tylko w Polsce, ale również na świecie jest piłka nożna, to jej poświęcę ten artykuł.

Jak to się dzieje, że gdy gra polska reprezentacja piłkarska ludzie w natychmiastowym tempie wykupują bilety, by zasiąść na stadionie? Rezerwują miejsca w barach, knajpach, by przy butelkach piwa oglądać ze znajomymi mecz. Umawiają się na domówkach przed telewizorami lub też w wyznaczonych miejskich strefach dla kibiców. Tylko po to, by dopingować reprezentację. Niesamowite zjawisko, nad którym się nie zastanawiamy, a przecież dotyczy większości z nas. I nie jest tu mowa o mistrzostwach świata, które, swoją drogą, już niedługo. Otóż, we wtorek, 27 marca 2018 roku, o godzinie 20:45, Polska kadra zagrała swój pierwszy mecz na nowym, zmodernizowanym Stadionie Śląskim. Jednak, zanim przejdziemy do samego wydarzenia, kilka słów o tym wspaniałym obiekcie.


                           

Stadion Śląski
to najbardziej rozpoznawalna świątynia polskiej piłki nożnej. Nic dziwnego, skoro przez wiele lat pełnił funkcję Stadionu Narodowego. Otwarty w 1956 roku, na terenie Parku Śląskiego w Chorzowie, stał się jednym z największych obiektów sportowych w kraju. Odbywały się na nim między innymi zawody żużlowe, zawody lekkoatletyczne, ale i również masowe koncerty muzyczne. Jednak, największym zainteresowaniem cieszyły się mecze polskiej reprezentacji piłkarskiej. Począwszy od 1956 roku rozegrano na nim 55 meczów. Rekordy frekwencji sięgały nawet do 100 000 widzów. Wygrywaliśmy na nim z takim potęgami jak ZSRR, Belgia, Holandia, NRD, Portugalia czy Anglia. To właśnie po zwycięstwie z ostatnimi, brytyjskie media nadały mu przydomek „Kocioł Czarownic”. Z biegiem lat obiekt zaczęto na bieżąco modernizować. Aż do roku 2009, gdzie nastąpił kolejny etap przebudowy, który z powodu wielkich szkód - w ciągu dwóch najbliższych lat - przyczynił się do zamknięcia stadionu. Symbol Śląska wiele na tym stracił, w tym miano Narodowego na rzecz nowego, powstałego w Warszawie. Ostatnim meczem, jakim na nim rozegrano, było przegrane spotkanie ze Słowacją w 2009 roku. Nikt nie wierzył w powrót legendy. Każdy spisywał na straty. Aż do 1 października 2017 roku, kiedy to otwarto całkowicie zmodernizowany, nowy monument. Na samo jego otwarcie przyszło ponad 100 000 ludzi chcących obejrzeć międzynarodową arenę, która pomimo trudności wróciła na sportową mapę naszego kraju. Już tydzień później rozegrano pierwszy mecz o punkty, w którym wzięły udział reprezentacje młodzieżowe Polski i Białorusi. Kwestią czasu było wyczekiwanie na ten najważniejszy moment. Dzień, w którym, po raz 56  na murawie „Kotła Czarownic” pojawi się seniorska reprezentacja. Kadra Adama Nawałki na czele z Robertem Lewandowskim.

Czas przełamać złą passę

Po porażce z Nigerią, w dość niefortunnych okolicznościach, nadszedł czas by się otrząsnąć i przygotować do kolejnego meczu towarzyskiego. Tym razem przeciwnikiem biało-czerwonych była Korea Południowa. Jest to pierwsza azjatycka drużyna, której przyszło zagrać na Stadionie Śląskim. My doskonale pamiętamy spotkanie z Mundialu w 2006 roku, kiedy to Koreańczycy pokonali nas 2:0. Na nasze usprawiedliwienie jedynie może zaważyć fakt, iż przegraliśmy wówczas z czwartą drużyną świata. Później, bo w 2011 roku udało nam się zremisować z południowokoreańskim zespołem. Bilans prezentuje się więc następująco: była porażka, był remis i do tego zestawu brakowało nam tylko zwycięstwa. Teraz miał być czas rewanżu. Czas reaktywacji i powrotu Śląskiego do łask międzynarodowych pojedynków.

Przywitanie w wielkim stylu

Adam Nawałka, prócz jednego debiutanta, wystawił optymalny skład. Tym debiutantem był pochodzący z Ukrainy zawodnik Jagielloni, który niedawno przyjął polskie obywatelstwo, Taras Romanczuk. Natomiast, biorąc pod uwagę ustawienie, znów zagraliśmy trójką obrońców. Selekcjoner uparcie próbuje ćwiczyć ten wariant gry. Od tego też mamy właśnie mecze towarzyskie, by eksperymentować przed mistrzostwami świata w Rosji. Na początku, symboliczne wejście śląskich górników, trzymających flagi obydwu reprezentacji, a następnie hymn naszego kraju. Aż w końcu usłyszeliśmy gwizdek głównego arbitra.

Pierwsza połowa należała zdecydowanie do Polaków. Już w 10' minucie przed doskonałą szansą stanął
Robert Lewandowski, lecz źle przyjął piłkę, która następnie ląduje w rękach bramkarza rywali. W odpowiedzi, chwilę później, to przeciwnicy próbowali postraszyć Wojciecha Szczęsnego. Wkrótce, okazję na gola ponownie miał Lewy. Dośrodkowanie Kamila Grosickiego z prawej strony i główka napastnika, lecz refleksem wykazuje się Seung-Gyu Kim. Jak to mówią, do trzech razy sztuka; teraz już musiało się udać.  32' minuta, Grosicki wykazuje się świetnym przeglądem gry. Dośrodkowuje, tym razem z lewej strony i Lewandowski głową zdobywa pierwszą bramkę w tym meczu jak i pierwszą na nowym Stadionie Śląskim. Zmiana wyniku sprawiła, że goście zaczęli się powoli budzić do gry. Dwie groźne akcje były sygnałem ostrzegawczym, którego nie należało zlekceważyć. Jednak, jak wcześniej wspomniałem, pierwsza połowa była koncertem podopiecznych Adama Nawałki. W 45' minucie, bramkę do szatni po świetnym prostopadłym podaniu Krzysztofa Mączyńskiego, zdobywa precyzyjnym strzałem Kamil Grosicki. Pomocnik podbiegł pod trybuny, wskoczył na kostkę z logo PZPNu i wzniósł ręce, pokazując w ten sposób swą klasę. 2:0 do przerwy i nic nie zapowiadało, by ktoś mógł odebrać nam to prowadzenie.
 
                                                   

Dramatyczna końcówka, szaleństwo na trybunach


W drugiej połowie to Koreańczycy przejęli inicjatywę. A my znów zaczęliśmy popełniać błędy, które były naszą zmorą w eliminacjach. Pierwszych zmian dokonali w swoich zespołach też trenerzy, tuż przed wyjściem na murawę. Kolejne dwa ataki gości na bramkę Łukasza Skorupskiego, który zmienił Szczęsnego, znów alarmowały o nadciągającej burzy. Piłkarze Tae-Yong Shina coraz odważniej kreowali podbramkowe sytuacje. Nabierali pewności siebie, potwierdzając, iż nie bez przypadku są jedną z najlepszych drużyn azjatyckiego kontynentu. Na dowody musieliśmy poczekać do 85' minuty. Płaskim strzałem po ziemi zza pola karnego, Lee Chang-Min wpisuje się na listę strzelców. Dwie minuty potem, po składnej akcji, niepilnowany Hee-Chan Hwang daje remis swojemu zespołowi. Nie tak sobie wyobrażaliśmy to spotkanie. Prowadziliśmy i odpieraliśmy ofensywę Koreańczyków, a teraz remisujemy. Czyżby powtórka z pierwszego meczu eliminacji, gdzie zremisowaliśmy z Kazachstanem? Miało być tak pięknie, a skończy się jak zwykle? Konsternacja widzów, lecz doping na trybunach wzrastał, by na ostatnie pięć minut wesprzeć Biało-czerwonych. Doliczony czas gry, Polacy próbują jeszcze powalczyć, skonstruować tą jedną jedyną akcję. Aż nadszedł ten upragniony moment. Chwila chwały.  91' minuta, Piotr Zieliński oddaje strzał, lecz zostaje zablokowany. Piłkę przyjmuje Mączyński, podaje znów do Zielińskiego, zwód i goool! Piotr Zieliński wspaniałym uderzeniem z dystansu wymierzył prosto w okienko bramki. To, co zostało nam odebrane, zdołaliśmy cudem wyszarpać. Pokonujemy Koreę Południową 3:2. Pierwsze zwycięstwo z azjatyckim przeciwnikiem, pierwsze zwycięstwo w przed mundialowym meczu towarzyskim i pierwsze zwycięstwo na nowym Stadionie Śląskim.

Legenda pisze dalszą historię

Zmodernizowany Stadion Śląski ochrzczony zwycięstwem. Tak na dobrą sprawę, nikt nie wyobrażałby sobie innego rezultatu. Tylko wygrana wchodziła w rachubę. Od czasów ostatniego spotkania eliminacji, Orły Nawałki nie potrafiły wygrać żadnego kolejnego meczu towarzyskiego. Dopiero tutaj miał miejsce ten wyczyn. Zatem, czy na słynny stadion powrócą częstsze mecze reprezentacji Polski? Ciężko powiedzieć. Na pewno, „Kocioł Czarownic” zapadł nam wszystkim w pamięci oraz bardzo pozytywnie wpisał się w nową historię. W dobrym stylu, z wieloma bramkami i przy rewelacyjnej oprawie. Ponad 53 000 biało-czerwonych kibiców wspierało swoich piłkarzy. Mimo niskiej temperatury, niesamowity doping niósł na ustach wszystkich gorące wsparcie. Towarzysząca na każdym kroku euforia, śpiewy oraz wiara. Jak za dawnych lat, gdzie odnosiliśmy ważne triumfy. I miejmy nadzieję, że dzięki temu piłka w reprezentacyjnym wydaniu znów powróci na wielki Śląski.







Polska - Korea Południowa  3:2 (2:0)


1:0 - Robert Lewandowski (32.)
2:0 - Kamil Grosicki (45.)
2:1 - Lee Chang-Min (85.)
2:2 - Hee-Chan Hwang (87.)
3:2 - Piotr Zieliński (90.)


Skład Polski: Wojciech Szczęsny (46. Łukasz Skorupski) - Artur Jędrzejczyk, Łukasz Piszczek (46. Thiago Cionek), Kamil Glik (66. Tomasz Kędziora), Michał Pazdan, Maciej Rybus (84. Rafał Kurzawa) - Taras Romanczuk (59. Arkadiusz Milik), Krzysztof Mączyński, Piotr Zieliński, Kamil Grosicki - Robert Lewandowski (46. Łukasz Teodorczyk)

Korea Południowa:
Seung-Gyu Kim - Min-Jae Kim (38. Hee-Chan Hwang), Hyun-Soo Jang, Jeong-Ho Hong (46. Yun Young-Sun), Yong Lee (46. Choi Chul Soon), Joo-Ho Park - Sung Yueng Ki (80. Lee Chang-Min), Woo-Young Jung, Chang-Hoon Kwon, Seung-Min Son - Jae-Sung Lee (63. Kim Shin-Wook)

Sędzia: Tore Hansen (Norwegia)



Autor: Kamil Jasica

niedziela, 28 stycznia 2018

Never give up!/ Nigdy się nie poddawaj! Historia Nicka Vujicica - małego człowieka o wielkim sercu


      „Niektóre rzeczy w życiu są poza naszą kontrolą, nie możemy ich zmienić i musimy z nimi żyć. Jednak nadal mamy wybór, możemy chociaż wybrać – albo się poddać albo próbować dalej” – tymi słowami Nicka Vujicica rozpocznę pierwszy w tym roku wpis. Tego człowieka, myślę, znają wszyscy. Dlaczego? Bo zna go cały świat. Dlaczego? Bo jest wyjątkowy. Nie tylko z wyglądu, ale i również z tego, co robi. Jeśli mimo to o nim nie słyszeliście, nie przejmujcie się. Postaram się przybliżyć jego osobę i to, co chciał nam przekazać podczas jednego ze swoich słynnych wykładów motywacyjnych „Never give up!” ("Nigdy się nie poddawaj!").
 

       Dlaczego Nick Vujicic jest człowiekiem, którego zna cały świat? Otóż, Nick urodził się z rzadką chorobą, jaką jest zespół tetra-amelia, która jednym słowem, przejawia się całkowicie wrodzonym brakiem kończyn. Już sam fakt sprawił, że stał się wyjątkowy, a zarazem inny. Człowiek bez rąk i bez nóg? Jak to? Przecież to przechodzi wszelkie wyobrażenie. A jednak prawdziwe. Również Nick nie potrafił się z tym pogodzić. W wieku 10 lat postanowił popełnić samobójstwo wskakując do wody z zamiarem utopienia się. Lecz jakiś wewnętrzny głos kazał mu się nie poddawać i walczyć z przeciwnościami losu. Wkrótce zrozumiał, że ma w życiu jakiś cel, a jego choroba staje się dowodem nadziei, którą teraz stara się przelewać na innych ludzi. 




        Na swoim wykładzie porusza przede wszystkim problemy z jakimi borykał się w dzieciństwie. Jego wygląd przyczynił się do tego, że był wyśmiewany w szkole, a rówieśnicy mu dokuczali. Nie wszyscy potrafili zrozumieć jego niepełnosprawność oraz „dziwny” wizerunek. Był przecież inny niż cała reszta. Chodząc do szkoły każdy chce być akceptowany i lubiany. Każdy chce czymś imponować, wyróżniać się. Najgorsze jest to, że nie każdy potrafi patrzeć na kogoś nie tylko oczyma, lecz także duszą i sercem. Dla niektórych liczy się tylko wspomniany wygląd lub pieniądze, a to z biegiem lat prędzej czy później przemija. Kpimy z kogoś, bo jest odmieńcem, różni się od społeczeństwa.


        Wszakże, pozory nieraz mogą mylić. Spisując przedwcześnie kogoś na straty tylko z tego powodu, że do nas nie pasuje, możemy zniszczyć komuś życie, nie mając o tym nawet pojęcia. Sam Nick przestał wierzyć, że ktoś go polubi. Doskwierająca mu samotność i odrzucenie zrodziła depresję oraz chęci samobójcze. Nie wiedział, dlaczego tak wygląda, nie potrafił zrozumieć, gdzie rodzice czy może on sam, w którymś momencie popełnił błąd kosztujący go utraty rąk i nóg. Lęk, z jakim codziennie się budził odbierał mu nadzieję na jakkolwiek lepsze życie.

        To ludzie określają kim jesteśmy. A my, pragnąc akceptacji, staramy się wtopić w środowisko. Robimy coś, co wydaje się być cool, co wszyscy robią, więc i my tacy chcemy być, to samo chcemy robić. Zmieniamy swoje upodobania, wzorce, charakter. Lecz to do nas nie pasuje. Robimy coś wbrew sobie, w efekcie czego, w końcu tracimy samego siebie. To doprowadza nas do depresji. Wzbudza lęk i obniżenie poczucia własnej wartości. Taka postawa sprawia, że łatwo uwierzymy w to, gdy ktoś będzie nam wmawiał, iż nie osiągniemy żadnego celu, nie spełnimy swoich marzeń, bo jesteśmy po prostu na to za słabi. Pozbywając się samego siebie pozbywamy się wszystkiego, co jest w nas. Każdy ma prawo do własnego życia. Musimy nauczyć się akceptować nas samych. To, jak wyglądamy, co lubimy, a czego nie, nie powinno być miernikiem oceny naszej osoby. Pozory mogą mylić i swoim „ślepym” spojrzeniem na kogoś niepotrzebnie go skreślimy.


        Jak mówi Nick: "Każdy jest wart więcej niż diament, ten najcenniejszy. Życie jest warte życia, jeśli mamy swój cel. A jeśli go masz, to podążaj do niego. Idź w tym kierunku. Bądź odważny...". Natomiast, jeśli jeszcze go nie mamy, to z czasem odnajdziemy swoje przeznaczenie. Być może stanie się tak, że nie spełnisz jednego ze swoich marzeń, bo coś stoi na przeszkodzie. Lecz prędzej czy później znajdziesz inną drogę, by zmienić kierunek i odnajdziesz się w czymś całkowicie innym, o czym w ogóle nie myślałeś. Tak jak to zrobił Nick Vujicic. 

        Zrozumiał, że nie zmieni swojego wizerunku, a lekarze nie będą w stanie "doszyć" mu rąk czy nóg. Musiał zaakceptować siebie takiego, jakim jest. Nauczyć się normalnie żyć, a także podejmować się najprostszych dla nas zadań codzienności, jak: chodzenie, pisanie (pisze dzięki dwóm palcom zdeformowanej stopy), korzystanie z telefonu czy komputera, jedzenie oraz picie ze szklanki. Był moment, kiedy stanął przed wyborem: Zrobić kilka kroków w stronę przepaści i rzucić się w nią bezpowrotnie czy zrobić jeszcze więcej kroków, by sprostać wyzwaniom życia, przeskoczyć napotkane przeszkody i walczyć o swoje marzenia. Domyślasz się, w którym kierunku poszedł?

         Stań przed lustrem i wyobraź sobie siebie 10 lat temu. Teraz jesteś dorosły i doświadczony. Porozmawiaj z młodszą osobą, którą widzisz w swoim odbiciu o swoich dotychczasowych przeżyciach, problemach, sytuacjach, z których nie było wyjścia. Jak potrafiłeś im sprostać?Jak je rozwiązywałeś? Jak walczyłeś, by móc być w miejscu, w którym jesteś teraz? Przed tym lustrem. Tak naprawdę możesz więcej niż ci się wydaje. Jednakże potrzebna jest w naszym życiu taka rozmowa. Rozmowa z ludźmi. Zawsze znajdzie się ktoś, kto nas wysłucha, kto nas zrozumie, kto będzie nas szanował i kochał. Nikt nie powinien być sam. Dzięki wsparciu ludzi, którzy widzieli w Nicku kogoś o wyjątkowym sercu, nie tylko „pokrakę”, a także umocniony wiarą w Boga odnalazł swój cel w życiu i zaczął spełniać swoje marzenia. Pomagając przy tym realizować marzenia innych. Jako mówca motywacyjny namawia byśmy im pomagali, nie odwracali się od nich. Bo tak jak jemu przeznaczone było dawać swoim przykładem ludziom nadzieje, tak inni żyją po to, by pomagać drugiemu człowiekowi. Nic nie dzieje się bez przyczyny, poznajemy ludzi w jakimś celu, który z czasem odkrywamy. Może w naszych rękach leży ich los?

         Każdego dnia stoimy w życiu przed jakimiś wyborami. Stoimy przed wyborem tego, czy podniesiemy kogoś na duchu, czy też go zdołujemy. Mamy wybór, by iść w stronę swoich marzeń lub zostać przy tymczasowych rzeczach, nie mających żadnych wartości. Mamy również wybór, czy się poddać, czy może dalej walczyć. Nikt nie powie nam kim jesteśmy, ponieważ musimy odkryć to sami. Musimy szanować samego siebie. Tak naprawdę nie ma znaczenia, jak wyglądamy, czy jesteśmy grubi czy chudzi, wysocy czy niscy, ani to jakiej jesteśmy płci. Najważniejsze jest to, jacy jesteśmy w środku. Zatem, co zrobisz jak się przewrócisz, jak upadniesz? Musisz się podnieść. Jeżeli nie uda ci się za pierwszym razem, zrób to ponownie. Nawet gdybyś wykonywał sto podejść, w końcu się podniesiesz. W ten sposób kreujesz swój charakter i wolę walki. Wzmacniasz swoją siłę nie tylko pod względem fizycznym, ale i psychicznym. Jeśli postawiłeś sobie jakiś cel i po wielu próbach udało ci się go osiągnąć, jakże wzrosła twoja wiara, która przecież na początku była tylko pragnieniem?

         Nick Vujicic jest żywym przykładem tego, że mały człowiek potrafi być wielki. Nie pod względem posiadanego majątku, ani codziennego picia mleka, ani też dzięki treningom na siłowni. Lecz mając serce, które można podarować na dłoni drugiemu człowiekowi, wskrzesić w nim iskrę nadziei i zasiać ziarenko wiary. Ponieważ, dopóki się podnosisz, ciągle masz na coś szansę, ciągle możesz osiągnąć cel, zrealizować marzenia. To nie jest koniec, póki walczysz i się nie poddajesz. Nick się nie poddał, pomagając obecnie ludziom na całym świecie, więc Ty też nigdy się nie poddawaj!



Poniżej przedstawiam materiał "Never give up!" będący fragmentem jego wykładu o tym samym tytule. Zapraszam do oglądania oraz subskrybowania kanału.
 

Pozdrawiam,
Hart Ducha :)